O berlińskiej kuchni, spokoju i spotkaniach, które chociaż zostały umówione miesiące wstecz, dochodzą do skutku rozmawiam z Robertem Poryzałą, który zrealizował swoje wieloletnie marzenie i prawie 2 lata temu przeprowadził się do Berlina.
Robert żyję zgodnie z maksymą „Kto jeśli nie my”, gotuje wegańskie potrawy i wszędzie jeździ rowerem. Wywiad to efekt przemiłego przedłużonego popołudnia, które spędziliśmy ponad tydzień temu w Berlinie.
Kasia Münnich: W Berlinie chciałeś mieszkać od dziecka, dlaczego?
Robert Poryzała: Pierwszy raz zobaczyłem Berlin, kiedy przez krótką chwilę, jako pięciolatek, mieszkałem z rodzicami na Alexanderplatz. Widok na błyszczącą w słońcu wieżę telewizyjną, zapach perfumowanej wody polewaczek co rano i czekoladowe mleko w piramidkach Tatrapacku. Zapamiętałem z tamtego czasu dużo szczegółów. Do tego stopnia, że kiedy po latach, już jako nastolatek, wróciłem do Berlina, od razu i bez problemu odnalazłem mieszkanie, w którym mieszkaliśmy z rodzicami i sklep, do którego chodziliśmy po zakupy.
KM: I już wtedy chciałeś tu zamieszkać?
RP: Tak. Mogę powiedzieć, że już od tamtego czasu marzyło mi się, żeby zamieszkać tu na stałe. Żeby móc korzystać na równych prawach ze stabilności i porządku, którymi jawiło mi się to miasto. Nie odważyłem się jednak aż do 2017 roku, kiedy okoliczności, można powiedzieć, same za mnie zdecydowały.
KM: Odnalazłeś się w Berlinie? Co ma w sobie Berlin?
RP: W Berlinie odnalazłem spokój. To miasto ma w sobie pewnego rodzaju powtarzalność, coś na czym mogę polegać. Wiele rzeczy potrzebnych do życia, tak po prostu, w dniu codziennym, całkiem nieźle funkcjonuje. Co ciekawe, na początku Berlin może wydawać się niezwykle chaotyczny, te przepływające masy ludzi, multikulti, ruch uliczny. Ale po jakimś czasie, kiedy znajdziemy już tutaj swoje miejsce, zaczynamy zauważać, że wiele rzeczy działa w tle, ma swój sprawdzony sposób działania.
Ta powtarzalność powoduje, że można znaleźć w niej oparcie. Ruch uliczny jest niezwykle przewidywalny, komunikacja miejska w większości wypadków jest bardzo punktualna, a spotkania, umówione nawet miesiące wstecz, dochodzą do skutku. Berlin jest dla mnie, powiedzmy, naczyniem zamkniętym, w którym jest stosunkowo mało dziur. Wiem, że teraz idealizuję, ale porównuję go z Warszawą, która jest dla mnie takiego systemu odwrotnością.
KM: A ludzie? Wspierają się bardzo?
RP: Chyba mam szczęście, bo odnalazłem w tym mieście wielu przyjaciół. To istna wieża Babel, ludzie z wielu krajów, różnych kręgów kulturowych, pozornie nic ich nie łączy. A jednak wspierają się wzajemnie – przy mnogości wspólnych, wielokulturowych projektów, prowadzonych prawie zawsze w wolnym czasie. To wymaga zaufania i – najczęściej – możemy na siebie liczyć.
W tutejszych działaniach odnajduję ciekawą mieszankę luzu i precyzji. Tak, jakby wielu ludzi na raz wiedziało, że inni na nich liczą, i że nie należy zawieść. I nie ma tak zwanej spinki, wszystko dzieje się na luzie, jest wyrozumiałość, koleżeństwo i porządek. Może mam szczęście do ludzi, a może to efekt oddziaływania na wszystkich, no, może na prawie wszystkich, już owianej legendą, niemieckiej punktualności;) W każdym razie, projekty w dużej liczbie powstają, są realizowane i mogę zaliczyć je do udanych.
KM: Słyszałam, że gotujesz na eventach w Berlinie?
RP: Przypadkowo trafiłem na FB na ogłoszenie, w którym poszukiwano osoby, która zajęłaby się gotowaniem polskich potraw podczas spotkania poświęconego przyjaźni polsko-syryjskiej. Zgłosiłem się, wyszło wspaniale i tak kręci się to do dziś. Spotkanie organizowała Dorota z Polskiej Rady Społecznej w ramach programu Asdiqa. To program wsparcia dla nowo przybyłych uchodźców i ich rodzin.
O tamtej pory, razem z przyjaciółmi z Polskiej Rady Społecznej organizujemy różne spotkania. Tematy pogawędek kręcą się najczęściej dookoła walki z nierównościami społecznymi, równouprawnienia kobiet czy właśnie pomocy uchodźcom. Przy okazji gotujemy, często wspólnie – wiadomo, przez żołądek łatwiej do serca;)
Ja najczęściej gotuję tradycyjne polskie potrawy, przetłumaczone jednak na zrozumiały i przyswajalny przez każdego – niezależnie od kultury, wiary czy stanu zdrowia – język wegański. Dużym powodzeniem cieszy się barszcz czerwony, bigos czy pierogi. Na jednym z takich eventów gościliśmy telewizję TVN – przyjechali kręcić u nas pierwszy odcinek programu „Wracajcie, skąd przyszliście”. Telewizja, o czym przekonałem się już po chwili, raczej przeszkadza w gotowaniu 😀
KM: A co w Berlinie można zjeść poza Twoją kuchnią? Berlińskie multi-kulti dotyczy również jedzenia?
RP: Wielokulturowość Berlina jest dużą zaletą: począwszy od niezwykle kolorowych ulic, poprzez ciekawych znajomych, aż do wielobarwnej oferty barów i restauracji. Multikulti z jednej strony wymusza na restauratorach wprowadzanie coraz to bardziej zróżnicowanej karty dań, z drugiej strony pochodzący ze wszystkich stron świata gastronomowie oferują potrawy z ich ojczystych stron – to istny tygiel kulinarny!
Duża liczba szkół wyższych czy start-upów zapewnia Berlinowi stosunkowo młodych i żądnych nowości mieszkańców, stąd nie dziwią wegańskie knajpki prawie na każdym rogu modnych dzielnic. Tu należy przede wszystkim wspomnieć o dzielnicy Friedrichshain-Kreuzberg. Tutaj każdy zaspokoi kulinarne potrzeby. Tylko rodzimej, berlińskiej kuchni będzie mniej.
KM: Masz swoją ulubioną wegańską knajpkę?
RP: Moja ulubiona wegańska restauracja leży na jednym z rogów Boxhagener Platz. To klimatyczny lokal oferujący wegańskie wersje znanych potraw kuchni wietnamskiej. Potrawy podawane są w osobnych, małych miseczkach – każde danie znacząco różni się smakiem i wyglądem. Na koniec można napić się słynnej kawy po wietnamsku – oczywiście z wegańskim mlekiem!
Za obiad dla dwóch osób nie powinniśmy zapłacić więcej niż 20€. W weekendy warto zarezerwować miejsce w lokalu – Vengan Living 1990 to popularne miejsce! Niespełna 200 m dalej zjemy wspaniałe wegańskie lody – poznałem pomysłodawcę i właściciela w jednej osobie – wśród wege-lodów jego tajemna receptura nie ma sobie równych.
A przy okazji kulinariów muszę jeszcze wspomnieć o tak zwanym bez mięsnym mięsnym – to wegański lokal, który oferuje przysmaki robione na bazie seitanu, a wszystko w lokalu, który wystrojem przypomina sklepy mięsne z lat osiemdziesiątych. Na miejscu zjemy bardzo dobrego hamburgera, a na wynos dostaniemy wspaniałe wegańskie wędliny! Ale o kuchni w Berlinie można by książkę napisać 😉
KM: Co zobaczyć w Berlinie, jak ktoś po raz pierwszy przyjeżdża? A kolejny raz?
RP: Każdemu, kto jeszcze nogi w stolicy Niemiec nie postawił, poleciłbym najpierw zaplanować pobyt na długi weekend. Mamy wtedy do dyspozycji dwa pełne dni na zwiedzanie. W zależności od środka komunikacji, którym przyjedziemy, Berlin od pierwszych chwil oferuje coś dla oka. Osobiście polecam ekologicznie postrzeganą podróż pociągiem.
Już sam berliński dworzec główny może być początkiem turystycznej przygody – wielopiętrowa budowla zachwyca rozwiązaniami technologicznymi i ciekawą ofertą sklepów. Stąd też wsiądziemy w U55, aby po kilku minutach cieszyć się widokiem Reichstagu. Kilka kroków dalej rozpościera się widok na Bramę Brandenburską. Spod niej można udać się spacerem na Alexanderplatz, aby podziwiać panoramę miasta z wieży telewizyjnej. Po drodze, idąc wzdłuż ulicą Unter Den Linden, mijać będziemy plac budowy polskiej ambasady, ambasadę Rosji czy Wyspę Muzeów – cel całodniowej wycieczki sam w sobie.
Obowiązkowym punktem naszej krótkiej wycieczki powinien być też Potsdamer Platz, z rozłożystą budowlą Sony Center.
KM: Coś zjemy?
RP: Nasze kulturalne zmysły nakarmimy nieopodal, w galerii Martin-Gropius-Bau – tu wystawiał się między innymi Ai Wei Wei. Również dla lubiących zakupy nie zabraknie w tej części miasta okazji.
KM: A dalej?
RP: Na Potsdamer Platz czekają na nas Potsdamer Arkaden, a niewiele dalej, na Leipziger Staße, znajduje się jeden z najbardziej luksusowych domów handlowych Berlina – Mall of Berlin. Jeśli naszej wycieczki nie rozciągaliśmy zbytnio w czasie, zdążymy jeszcze pojechać na stary dworzec Zoo. To obowiązkowy punkt dla każdego, kto chciałby zobaczyć, dokąd zmierzali wszyscy polscy emigranci, jeszcze w latach osiemdziesiątych. To o tym dworcu powstała świetna książka – „My, dzieci z dworca Zoo”, a chwilę potem jej ekranizacja.
Tę część miasta – centrum Berlina Zachodniego, rozpoczynamy od Breitscheid Platz – placu, przy którym przez cały rok dużo się dzieje. Na nim znajduje się kaplica poświęcona ofiarom II Wojny Światowej, najstarsze tego typu centrum handlowe – Europa Center, z ciekawym zegarem wodnym we wnętrzu. Stąd prowadzi też szlak ekskluzywnymi sklepami. Na lewo i prawo od placu w przyziemiach znajduj się sklepy luksusowych marek. Spacer możemy zakończyć na Wittenberger Platz – tutaj znajduje się pierwszy dom handlowy w Berlinie – sławny KaDeWe. Oczywiście nie należy zapomnieć o zaopatrzeniu się w bilety komunikacji miejskiej – kary ja jazdę bez biletu są bardzo wysokie (pisząc te słowa zostałem już dwukrotnie skontrolowany!).
KM: To wszystko na pierwszy raz?
RP: Tak, chociaż mawiają, że po dobrym pierwszym razie pozostaje niedosyt – i tym razem powinno tak być. Na kolejne pobyty warto zaplanować trasy tematyczne – śladami znanych Polaków, berlińskie dzielnice industrialne, szlakiem muzeów berlińskich. To miasto oferuje tak wiele, że sam bywając tu od lat, co chwila odnajduję zakątki warte obejrzenia. To miasto to niezatarte ślady historii. również naszej wspólnej, przemieszane z niebywałym bogactwem nowoczesności. A to wszystko okraszone wielokulturowym pyłem codzienności!
KM: A jak się żyje w Berlinie, w porównaniu z Warszawą?
RP: Odnoszę wrażenie, że łatwiej. Jak już wspominałem, pomaga mi poczucie pewnego rodzaju stabilizacji, przewidywalności. Nie należy oczywiście tej przewidywalności mylić z monotonią, po prostu łatwiej polegać na sytuacjach codziennych. Niemcy są bardziej niż my otwarci, nie kryją się za fasadą ponurej maski, bez problemu patrzą prosto w oczy, nie uciekają wzrokiem – lubię odwzajemnione uśmiechy na twarzach współpodróżnych.
Oczywiście, życie w tak dużym mieście ma też swoje wady, multikulti też bywa czasem męczące, lecz ogólny bilans w moim przypadku wychodzi na plus. Mam tu wielu przyjaciół i dzięki nim wsparcie w trudniejszych chwilach.
Z Robertem Poryzałą rozmawiała Kasia Münnich
Przeczytajcie również wywiady z innymi ekspatami: