Koronawirus w tym sezonie skutecznie utrudnił oddanie się zimowemu szaleństwu we Włoszech. Gdzie pojechać, gdy włoskie regiony są zamknięte? Wyjścia są dwa:
- po pierwsze, nigdzie nie jechać, tylko oddać się wspominkom lub zająć się planowaniem przyszłych wypraw;
- po drugie, ignorując strach i ostrzeżenia jechać gdzie indziej lub przynajmniej zająć się planowaniem przyszłych wypraw.
Zwolennicy pierwszej opcji mogą również zapoznać się z moimi wspomnieniami, czyli przeczytać pierwszą część artykułu. Dowiedzą się dlaczego w pewnym czasie przestałem mieć ochotę jeździć do Włoch (SIC!), a następnie w dalszej sprawdzić, jakie wymyśliłem inne narciarskie kierunki. Reszta powinna przeczytać pierwszą część artykułu (bo sprawi mi to przyjemność), a potem drugą, gdzie dowiedzą się tego, co naprawdę ich interesuje.
Folgarida-Marilleva, czyli dlaczego w pewnym czasie przestałem jeździć do Włoch
Można dyskutować zawzięcie na temat tego, czy nakładane przez rządy poszczególnych państw obostrzenia w ruchu są sensowne czy nie. Zwłaszcza, kiedy nie ma się zielonego pojęcia w dziedzinie epidemiologii. Zamknięcia jednak są bardzo niekorzystnym ekonomicznie dla Włochów faktem, który – wstyd trochę się przyznać – przypomina mi nieprzyjemną przygodę, jakiej doświadczyłem kiedyś w ośrodku narciarskim Folgarida-Marilleva. Staram się tłumaczyć sam sobie, że to głupie i wstrętne tak myśleć, że ślepy los ma w nosie moje doznane od Włochów krzywdy (wybaczcie tanią dramaturgię), niemniej jednak po mojej pełnej słabości psychice kołacze się brzydka myśl, że dosięgnęła górali jakaś sprawiedliwość dziejowa.
Jak zapewne wszyscy wiedzą, Folgarida-Marilleva jest ośrodkiem rozłożonym na dwóch zboczach rozległego górzyska. Sieć tras w związku z tym rozdzielona jest na dwie części, które łączą się tylko w jednym miejscu, to znaczy na szczycie Monte Vigo. Z jednej i z drugiej strony na ten szczyt można wjechać tylko jednym wyciągiem. Naturalną konsekwencją tego układu jest fakt, że mieszkając u stóp ośrodka po jednej stronie góry, nie możesz zostać po drugiej stronie po zamknięciu tamtejszego wyciągu.
Panie, no co pan??! Przecież jeszcze jest czas
Czy muszę dodawać, co się wydarzyło?
Podjeżdżamy z przyjaciółmi pod wyciąg, godzina za piętnaście minut zamknięcie wyciągów. Wyciąg dzielnie się kręci, na krzesełkach nikogo, dookoła już zero narciarza, tylko nasza trójka. Na naszych oczach (brakowało nam może 30 metrów do bramki) facet wyłazi z budy i bach, wyłącza.
– Panie, no co pan??! – zbulwersowani zagajamy, jak ostatni kretyni myśląc, że dogadamy się po angielsku – Przecież jeszcze jest czas.
– Zamknięte, zamknięte – odpowiada po angielsku nasz górski filozof.
– Jakie „zamknięte”, przecież my musimy dostać się na drugą stronę. Mieszkamy w Folgaridzie – żołądkujemy się w iście polskim, awanturniczym stylu.
– Zamknięte, zamknięte – uparcie powtarza wyciągowy poliglota, pokazując gestem, że mamy jechać na dół.
— Panie, jak my mamy według Pana wrócić z Marillevy do Folgaridy? Mówię panu, że mieszkamy w Folgaridzie. Otwieraj, …#?*..!! – to ostatnie w pełnej frustracji bezsilności dodaję po polsku, żeby przećwiczyć jego intelekt.
– Skibus, skibus – odpowiada wyciągowy, najwyraźniej uważając, że powtórzenia pomogą nam zrozumieć jego uproszczoną angielszczyznę.
Zrezygnowani postanawiamy jechać w dół, ufając w ten „skibus, skibus” wyciągowego.
–He, he… – zaśmiałaby się opatrzność, gdyby umiała.
Zjechaliśmy więc na dół, wierząc w transport skibusem. Dojechaliśmy i zaczęliśmy szukać skibusa.
Nic.
Cisza, pusto, żadnych gromadzących się gdziekolwiek ludzi.
Zapytaliśmy jakiegoś taksówkarza.Panie, jaki Skibus. Tu nie ma żadnego skibusu. Ja mogę was zawieźć do Folgaridy, ale to 25 kilometrów w jedną stronę.
– To ile? – pytam patrząc na ciemniejące niebo.
– 100 Euro.
–Ile??? To za dużo. Jest tu jakaś inna opcja?
– Tam dalej jest przystanek autobusowy, możecie jechać autobusem.
Poszliśmy na przystanek autobusowy, stanęliśmy i czekamy.
Czekamy.
Czekamy.
Dalej czekamy.
Mija godzina siedemnasta, robi się coraz ciemniej i zimniej. Zaczynamy nerwowo się rozglądać. Niepokojące było to, że na przystanku nikt poza nami się nie pojawiał. Z zazdrością spoglądaliśmy na pobliski, pełny samochodów parking, z którego co chwila ktoś odjeżdżał. My stoimy.
Zdesperowani zabraliśmy się za studiowanie rozkładu. Oczywiście po włosku. O dziwo był całkiem zrozumiały. Okazało się, że autobus jeździ codziennie, ale z wyjątkiem poniedziałku.
Kto zgadnie, jaki to był dzień?
Wtedy to nam zrzedły miny. Dziewczyny mówią, że trzeba iść do taksówkarza. O, nie – po moim trupie. Nie będziemy płacić koniunkturaliście. Coś się wymyśli.
„Czymś” jak zwykle byli życzliwi ludzie. Polazłem na parking i zacząłem prosić pakujących się do aut ludzi, by nas zawieźli do Folgaridy. Nie szukałem wcale długo. Na parking przyjechała mieszkająca w pobliskim hotelu para Czechów. Nie namyślając się wiele chłopak powiedział, że nas zawiezie. Dziewczyna martwiła się o jego bezpieczeństwo. Wstydziła się to powiedzieć, ale nie trzeba było być wróżbitą, by wyczytać to z jej twarzy. Chłopak ją wyśmiewał (ach, te chłopy), ja natomiast uspokoiłem ją proponując, żeby spisała sobie nasze dane z paszportów. Była dzielna – nie dała się zbić z pantałyku i skrzętnie sobie wszystko zapisała. Po mojemu zresztą całkowicie słusznie.
Na tym stanęło i zostaliśmy zawiezieni. Proponowałem jakąś zapłatę, ale chłopak nie chciał. Powiedział, że sam był kiedyś w podobnym kłopocie, też mu ktoś pomógł i teraz się odwdzięcza.
Zły byłem wtedy strasznie na wyciągowego gościa. Złorzeczyłem wtedy wniebogłosy, wieszając psy na wszystkim, czym się da, ze szczególnym uwzględnieniem Włochów i ich włoskiej niefrasobliwości, ale ze złorzeczeń wyłączając Czechów. Jeśli zły los wzruszył się moimi lamentami i postanowił w tym roku wziąć za mnie odwet, to apeluję:
Zły losie, nie rób tego.
Może chłopak miał jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę, która zmusiła go do zamknięcia wyciągu? Może spieszył się na długo wyczekiwaną randkę, a nam w gruncie rzeczy nic się nie stało. Mało tego, dzisiaj wspominam tamto jako zabawną przygodę, która nie wydarzyłaby się, gdyby nie niefrasobliwość chłopaka.
Niemniej jednak przyznać się muszę, że po tamtej aferze nie miałem ochoty wracać do Włoch i poszukałem innych ciekawych opcji na zimowe szaleństwo. Wszystkim tym, którzy w ramach bezsensownej solidarności z moją niby-krzywdą lub w obawie przed koronawirusem we Włoszech chcieliby przemyśleć wyjazd w innych kierunkach, polecam zainteresować się poniższymi opcjami.
Gdzie zatem pojechać, gdy włoskie regiony są zamknięte? Może Ukraina?
Kto chce zobaczyć najlepszy ośrodek, powinien wybrać się do Bukovela
16 wyciągów krzesełkowych, do tego ileś tam orczyków, a wszystko transportuje nas na trasy, których łączna długość wynosi około 60 kilometrów. Po nartach możemy pójść na całkiem efektowny basen, zwiedzić park lodowy (można zanocować w pokoju zbudowanym z lodu) lub pojeździć na rowerze po linie. Zamiast nart można też zająć się innymi rozrywkami, na przykład kulturalnymi, czyli zwiedzaniem skansenu huculskiego.
Ceny karnetów za jeden dzień:
wysoki sezon (do 22.03) dorośli 1120 HUA, dzieci 780
średni sezon (23.03 – 29.03) dorośli 630 HUA, dzieci 440 HUA
100 hrywien kosztuje około 15 złotych, więc karnet w sezonie dla dorosłego kosztuje około 170 złotych.
Jeśli myślicie, że wyjazd na Ukrainę to biedawakacje, to chciałbym uprzedzić, że można na Ukrainie przeżyć szok. W Bukovelu nie byłem, ale byłem w Kijowie, który szokuje rozmachem i luksusem. Bardzo drogie sklepy, ciekawe restauracje z wyśmienitym jedzeniem, wyśmienite kawiarnie, sklepy z wzornictwem z najwyższej półki, również bardzo ciekawe propozycje lokalnych projektantów. Co więcej, na to wszystko są klienci, ukraińscy i rosyjscy. Sądzę, że właśnie oni jeżdżą do Bukovela. A wierzcie mi: ci ludzie wiedzą, czego chcą.
Andora: najwięcej tras narciarskich w stosunku do powierzchni kraju
W Andorze jest prawdopodobnie największe zagęszczenie tras narciarskich w przeliczeniu na powierzchnię kraju. Mają tam trzy samodzielne ośrodki (samodzielne, czyli bez połączenia „z nartami na nogach”):
- Pal-Arrinsal (Massana) – 63 km tras, 30 wyciągów;
- Ordino-Arcalis – 30 km, 15 wyciągów;
- Grandvalira – 210 km tras, niezliczona liczba wyciągów.
Andorczycy porządkują powyższe w dwa regiony łącząc Pal-Arrinsal i Ordino-Arcalis w jeden region o nazwie Vallnord. Nie należy się tym za bardzo przejmować, bo jak się otworzy pdf z mapką (ściągnięty od nich ze strony), to na mapce już jest napisane, że Ordino-Arcalis Grandvalira Resort… Taki drobny bałaganik, mniejsza zresztą o niego. Mniejsza, bo Andora jest wielkości naszej stolicy i jej największą zaletą jest to, że wszędzie jeżdżą autobusy o charakterze miejskim. To jest naprawdę fajne, wszędzie można z łatwością dojechać, choć muszę tu ostrzec, że należy zwracać uwagę na częstotliwość kursowania.
Wypada dodać, że w Andorze jeździ się na wysokościach od 1500 m n.p.m do 2700 m, więc tam wysoko już jest naprawdę alpejsko. Widoki wspaniałe, w końcu to Pireneje, więc porządne góry.
Bardzo fajne jest położenie ośrodka Pal-Arinsal, bo dojeżdża się do niego bezpośrednio z Massany, która graniczy ze stolicą, czyli Andorrą la Vella. Śmiesznie to wygląda, bo do kolejki wchodzi się jakby przez sklep ze sprzętem narciarskim, prosto z ulicy w miasteczku. Ulica natomiast przejeżdża bezpośrednio pod peronem kolejki.
Jeden dzień jazdy w Pal-Arinsal kosztuje dorosłego 41 euro, małoletniego 35. Małoletni to poniżej 16 roku życia, dużoletni to od 16 do 64 roku. Uwaga, bardzo małoletni (poniżej 6 roku życia) oraz bardzo dużoletni (powyżej 70. roku życia) jeżdżą za darmo! Ciekawostką jest to, że cennik nie uwzględnia osób pomiędzy 64 a 70 rokiem życia – nie wiem, jak oni mają korzystać z tego regionu… Czy w ogóle mogą??? Informacje o regionie, a przede wszystkim mapkę znajdziecie tu: https://www.arinsal.co.uk/piste-map/. Znajdziecie tam również odnośnik do mapki resortu Ordino-Arcalis.
Grandvalira natomiast to potężny masyw górski, na który wjeżdża się z różnych ośrodków, każdy o swojej nazwie. Z każdego można wylądować w innym. Wszystko znajdziecie w serwisie, z którego wklejam adres strony z mapką: https://www.soldeu.com/piste-map/.
O bazie noclegowej nie chce mi się pisać, bo nigdzie nie ma większego wyboru. Każdy znajdzie coś dla siebie.
Więcej szczegółów nie podaję, jeśli chcielibyście obszerniejszy opis Andory, to piszcie mejle, coś się naskrobie.
Napiszę bardzo chętnie, bo Andora jest ekstra. Byłem tam kiedyś na wycieczce górskiej i szczerze polubiłem to miejsce. Wszędzie jest blisko, wspaniała architektura i fajne knajpy w stolicy a poza nią góry, góry i jeszcze dalsze góry.
Na koniec małe wyjaśnienie: nazwy regionów mają takie zlepieńcowe konstrukcje, bo tam wszystkie (poza stolicą) miejscowości są maleńkie, więc przy poszczególnych resortach mieszczą się dwie lub więcej. W sumie dziwne, że w ogóle bawią się w wyróżnianie oddzielnych miast.
Turcja: narty na wulkanie
Tak, tak, Turcja to nie tylko plażowanie, Kapadocja, Pammukale i Istambuł. To również narty. Na przykład w Kapadocji, na wulkanie Erciyes Dagi. Solidny ośrodek, 55 km tras, 14 wyciągów. Płaci się za poszczególne przejazdy wyciągami, kupując kartę nabijaną wybraną liczbą przejazdów. Jeden przejazd kosztuje dorosłego 15 lir, niedorosłego 12. Granicą dorosłości płatniczej jest 13 rok życia. Powyżej jest się dorosłym, poniżej człowiekiem zasługującym na zniżkę. Duże zniżki są przy zakupie większej liczby przejazdów, przy 30 dorosły płaci tylko 195 lir, niedorosły 160. Jedna lira turecka to około 60 groszy.Jeździ się tutaj na wysokościach od 2000 do 3000 m n.p.m., więc konkret.
Specyfiką tego miejsca jest to, że to jest wulkan, więc na zboczach jest kamienisto-pustynnie. Konsekwencją tego jest monotonia tras, ale za to można jeździć, gdzie oczy poniosą. Raczej człowiek się nie zgubi, co najwyżej może trafić na stromiznę, której nie będzie umiał pokonać. Warto też wspomnieć, że wulkan ten jest sterczącą z w miarę równinnej i dużo niższej okolicy monumentalną górą. Wysokość nad poziomem morza imponująca, bo 3917m. Widać go z bardzo daleka, więc i w drugą stronę: ze zboczy widać prawie cały świat. Warte zobaczenia. Nerwowych uspokajam – nikt już nie pamięta ostatniego wybuchu.
Oferta noclegowa u stóp ośrodka jest zróżnicowana cenowo, można wybierać spośród kilku hoteli. Można mieszkać całkiem brzydko i drogo: https://www.miradahotels.com/dellago/, albo też zupełnie znośnie: https://www.erciyeshill.com/. Poza tym w odległości ok. 25 kilometrów jest bardzo duże miasto – Kaiseri.Innym ośrodkiem jest Uludag. Przeczytacie o tym ośrodku w przeprowadzonym przez Kasię wywiadzie zamieszczonym tutaj.
Rodzimy Szczyrk i Beskid Sport Arena
Oczywiście zawsze można zrezygnować z zagranicy i przeprosić się z rodzimymi ośrodkami. Pewnie, że tras mniej, ale przynajmniej można zwymyślać wyciągowego w ludzkim języku i cieszyć się jego zrozumieniem naszej wylewności, a także liczyć na kwiecistą odpowiedź, którą natychmiast będziemy mogli błyskotliwie zripostować… Nie ma to, jak w domu!
Odkładając żarty na bok, w Polsce nieodmiennie na czele ośrodków narciarskich jest Szczyrk, w którym chciałem zwrócić Waszą uwagę na Beskid Sport Arena https://beskidsportarena.pl.
Nikomu chyba nie trzeba reklamować starego dobrego Szczyru (to nie błąd, u mnie na studiach nie mówiło się inaczej o tej zacnej miejscowości). Jadąc tam warto mieć na uwadze, że Szczyrk to nie tylko Skrzyczne, ale też Beskid (to nazwa góry). Całkiem fajną kanapę tam zamontowali, mięciutką i z daszkiem. Chwalą się też, że mają bardzo porządne naśnieżanie. Nie byłem, ale może warto ich sprawdzić. Żeby tam dojechać, trzeba skręcić w prawo z głównej drogi i jechać na północ, czyli w przeciwną stronę, niż Skrzyczne.
Fajne jest to, że wreszcie się ci ludzie wzięli w garść i dogadali w kwestii wspólnego karnetu na kolej na Skrzyczne, ośrodek na Salmopolu i w Czyrnej oraz na Beskid Sport Arenę. Razem to się robi 40 km tras, więc można sobie urozmaicić zjazdowe życie. Ceny wspólnego karnetu na jeden dzień są takie: dorosły 125zł, junior/senior 100zł, dzieci w wieku 6-11 lat 88zł, malec poniżej 6 roku życia jeździ ze swoim jeżdżącym dorosłym opiekunem gratis.
To tyle. Na zakończenie wypada mi jednak dodać, że koronawirus rozlewa się wszędzie. Potwierdzono zachorowania na Ukrainie, jak również w Andorze (ośrodki zamknięto tu 13.03.2020). Nawet w Turcji, która do środy była czysta, dzisiaj – w piątek 13. – ma dwa zachorowania. Ośrodki w Polsce, jak każde inne miejsce publicznych masowych spotkań są zamknięte. Trudno powiedzieć, co za chwilę będzie z innymi, bo wirusa SARS-CoV-2 dzisiaj gdzieś nie ma, ale jutro już może się pokazać. Daleko mu do skuteczności pandemii grypy z 2009 roku – śmiertelnych ofiar było wtedy tak dużo, że WHO przestała publikować dane; szacuje się, że zmarło wówczas setki tysięcy osób (!) – ale jakąś tam ma. Lepiej więc poczytajcie sobie ciekawe blogi.
Autorem jest Tomek B. – podróżnik, który zwiedził ponad 50 krajów, ostatnie na liście to odwiedzony jeszcze w tym roku Izrael i Kenia, gdzie spędził wigilię Świąt Bożego Narodzenia