O pomarańczach prosto z drzewa, że picie cappuccino popołudniu jest co najmniej dziwne i, że jeśli się spóźnia autobus do Noto (był tam słynny ślub Chiary Ferragni!), to idziemy do baru opowiada Karolina Wollny, rezydentka i pilotka wycieczek. Karolina ukończyła kurs pilotów i jest ambasadorką Kadr Turystyki, które go organizują.
Przy okazji, sprawdźcie, bo może spodoba się Wam praca praca rezydenta czy pilota. To może być pomysł na kolejne, już pokryzysowe sezony.
Sycylia zajmuje bardzo ważne miejsce w moim sercu. Dlaczego? Miałam okazję zobaczyć ją okiem turystki i rezydentki. Ta pierwsza zakochała się w wyspie totalnie i bezkrytycznie. Ta druga musiała nauczyć się tam pracować. No właśnie. Tak naprawdę od Sycylii wszystko się zaczęło, cała moja przygoda z turystyką. Co prawda pierwsze kroki w roli rezydentki stawiałam w Turcji, ale to właśnie na Sycylii – Wyspie Słońca stałam się samodzielną assistente agenzia viaggi jak to mówią Włosi. „Tam dom Twój, gdzie serce Twoje”- to powiedział jakiś poeta. Jestem tego przykładem, choć nie przeżyłam tam historii romantycznej. Ale z pewnością zostawiłam bliskie mi osoby.
Sycylia okiem turystki
Lato 2013, jadę na tygodniową wycieczkę objazdową na Sycylię. Kocham Włochy, ale nie wiem nic o tej wyspie. Kierują mną tylko i wyłącznie stereotypy: że to biedne południe i że się nie dogadam bo będę słyszała tylko dialekt. I tu nadmienię, że już wtedy mówiłam bardzo dobrze po włosku. W perspektywie było zwiedzenie całej wyspy z wyjątkiem Mesyny. Trasa wycieczki obejmowała m.in.: Palermo, Monreale, Taorminę i wiele innych miejsc. Każdy dzień był inny i niepowtarzalny. Zabytki, architektura, historia i przyroda przeszły moje najśmielsze oczekiwania.
Niebo na Sycylii to błękit, który mnie obezwładnił
Odnalazłam tam wszystko co tak naprawdę kochałam: ciepłe i cudownie turkusowe morze, greckie ruiny świątyń (jestem wielką fanką mitów greckich), owoce (pachniały tam inaczej niż na polskim warzywniaku) i skąpane w słońcu góry. Nie mogę też nie wspomnieć o kolorach flory. Mówi się że niebo we Włoszech ma najpiękniejszy błękit. Natomiast niebo na Sycylii to już jest błękit, który mnie totalnie obezwładnił. Wszędzie gdzie byliśmy widziałam też różowe kwiecie, które nazywa się bugenwilla. Na tle lazuru nieba i jasnych budynków było ono wręcz zjawiskowe. No cóż, w Polsce takich kwiatów nie widziałam.
Wszędzie starałam się nawiązać jakąś konwersację i z dużym rozbawieniem obserwowałam reakcję miejscowych: znasz włoski, ale jak to?! Jestem bardzo muzykalna i znam choćby z melodii włoskie kawałki. To też procentowało w kontaktach towarzyskich. Czy to z panem z baru, czy z recepcjonistą. Myślę że w pewnym momencie poczułam się jak lokalna picciotta czyli w dialekcie sycylijskim: dziewczyna.
Na Sycylii codziennie budziłam się w innym miasteczku
Owszem, było też zmęczenie. Zaczynaliśmy zwiedzać rano, a kończyliśmy wieczorem. Był przełom czerwca i lipca, więc prażyło słońce. Ale przecież o to chodziło: żeby coś zobaczyć, porobić zdjęcia i przy okazji się opalić. Sycylijskie widoki tak mnie poruszały że jedyne co mogłam powiedzieć to głębokie: wow! Nawet pamiętam gdzie to westchnienie padło. Była to chyba pierwsza albo jedna z pierwszych, zachwycających panoram w Monreale. Przez tydzień dotknęłam esencji wyspy. Każdego dnia budziłam się w innym mieście i aż kręciło mi się przez to w głowie. Były to szalone chwile wypełnione przygodami, żartami, wygłupami, wybornym winem i wspaniałą muzyką.
Jak to, my sobie nie poradzimy?!
Były też przygody. Zgubiłyśmy się z koleżanką Olą w Palermo. Była to nasza ostatnia noc na Sycylii. Zrobiło się późno, a my nie bardzo wiedziałyśmy gdzie jesteśmy. Nie mogłyśmy złapać żadnej taksówki. Nie chciałyśmy dzwonić do pilota (choć miałyśmy takie myśli), no bo jak to, my sobie nie poradzimy?! W końcu zlitował się nad nami kierowca autobusu, który zawiózł nas prawie pod sam hotel. Dodam jeszcze, że kierowca specjalnie dla nas zmienił trasę. Gościnność i uczciwość Sycylijczyków jest naprawdę przysłowiowa.
Na Sycylii, to bardzo proste
Marsala to z kolei miasto, które najbardziej kojarzy mi się z winem. Pewnie dlatego że właśnie tam mieliśmy degustację. To miasto z arabskim klimatem i było to wyraźnie czuć. Tunis był dokładnie po drugiej stronie brzegu morza. Tam też w hotelu mieliśmy naszą biesiadę, w której udział wzięli: recepcjonista, barman, my i inni uczestnicy wycieczki. A zaczęło się od tego, że wróciłyśmy z jakiegoś spaceru i nie chciało nam się spać. Co zrobić z tak pięknie rozpoczętym wieczorem? Zaczepiłam recepcję, zaczęła się rozmowa. Potem barman zaprosił mnie na lampkę wina no i zaczęła się impreza. Nie ma to jak spontan. Na Sycylii, to bardzo proste, nie trzeba nawet znać języka. Choć oczywiście to otwiera wiele drzwi.
Tak czy siak ten sen musiał się kiedyś skończyć. Zdążyłyśmy jeszcze zaliczyć plażę na Mondello. Następnego dnia trzeba było jechać na lotnisko. Oczywiście poleciały łzy. Arrivederci Sicilia!
Sycylia okiem rezydentki
Moja przygoda na Wyspie Słońca zaowocowała nie tylko pięknymi wspomnieniami i zdjęciami. Można powiedzieć, że w dużej mierze zmieniła moje życie. Dlaczego? Bo po tamtych wakacjach podjęłam wiekopomną decyzję: idę na kurs dla pilotów wycieczek! Obserwowałam pilota i nabrałam przekonania, że to jest super praca. Takie wtedy miałam pojęcie o pracy w turystyce. Myślę że każdy kto zaczynał w tej branży na początku miał podobne odczucia. O słodka naiwności! Kurs jednak zaliczyłam i totalnie zachłysnęłam się turystyką. Później jakoś tak siłą rozpędu zapisałam się na szkolenie dla rezydentów. No co się będę ograniczać? Potem zaczęłam pilotować wycieczki do słonecznej Italii.
Czułam jakbym wracała do domu
Grupy i trasy były dla mnie ogromnym wyzwaniem. Nie, w niczym to nie przypominało moich wakacji na Sycylii. Różowe okulary trochę mi spadły. Ale im było trudniej, tym bardziej mnie to mobilizowało. Pierwsze rezydenckie szlify, jak już wspomniałam wyżej, zdobyłam w Turcji. Bardzo jednak chciałam wrócić na Sycylię, bo tęskniłam. Przyszła i na to pora. Po 4 latach trafiłam z powrotem na wyspę. Kiedy patrzę na zdjęcia z tamtego okresu to się uśmiecham. Była wtedy we mnie jeszcze taka roześmiana turystka. Byłam bardzo podekscytowana. Czułam się jakbym wracała do domu. Wiedziałam że tym razem lecę do pracy ale chyba nie do końca wiedziałam jak to będzie wyglądało w praktyce.
O klimatyzacji mogłam zapomnieć
Owszem pierwsze dni były fantastyczne. Poznawałam okolicę. Sycylia w końcu maja wygląda przepięknie. Z szefową destynacji od razu znalazłyśmy wspólny język. No a potem zaczęła się moja praca w hotelu- miałam jeden, słownie jeden hotel. Sytuacja dość rzadko spotykana w przyrodzie, ale bywa i tak. No ale ten jeden hotel dawał mi tyle że tak powiem wrażeń, że starczyłoby ich na 10 innych. Moje początki nie były łatwe. Ale z czasem poznałam przyjaciół, dzięki którym pokochałam te moje sycylijskie życie.
To właśnie tam nauczyłam się sztuki publicznego przemawiania. Miałam przed sobą całą salę konferencyjną wypełnioną turystami, często nie do końca zadowolonymi. O klimatyzacji mogłam zapomnieć. Musiało wystarczyć okno. Był wielki stres, obsługa hotelu doprowadzała mnie do szału. Ale w końcu marzyłam o tym żeby tam pracować. Po chwili zaczęły wygrywać: wiedza, pasja i zaangażowanie. Turyści zaczęli to doceniać. Nie wszystko może szło idealnie. Ale z każdym dniem czułam się coraz pewniej.
Włoch jest Sycylijczykiem, Mediolańczykiem, ale nigdy Włochem
Nauczyłam się, że obowiązują tu 3 reguły: dopo (potem), domani (jutro) i pian piano (powoli powoli). Tak też mówiłam na spotkaniach informacyjnych. Dodawałam też: „szanowni Państwo, nie jesteście we Włoszech. Pauza. Jesteście na Sycylii”. Dlaczego tak mówiłam? Bo wyspa rządzi się swoimi prawami i ma własny parlament regionalny. Bo to nie kontynent. Bo to południe. Kiedy pytasz się Włocha skąd jest, odpowiada: jestem Rzymianinem, Florentczykiem, Neapolitańczykiem. Nie odpowie od razu: jestem Włochem. Odpowiedź ta wynika z tego, że tak naprawdę każdy z regionów to inna tożsamość a więc: kuchnia, historia i dialekt. Północ czyli Mediolan i Południe czyli Neapol to dwa zupełnie różne światy.
Pan złota rączka przyjdzie, jak…przyjdzie
Sycylia to w ogóle inna kraina. Co do trzech reguł o których wspomniałam wcześniej: sama na początku musiałam nauczyć się je stosować. Z czasem też zaprzyjaźniłam się z hotelem. Recepcja powiedziała mi, że na początku mój styl pracy był bardzo niemiecki bo: punktualna, ma być zrobione tu i teraz, uporządkowana. W Polsce uznałabym to za komplement. Ale tam to nie działało. Jeśli chciałam poprawić komfort mojej pracy, musiałam się zmienić, stać się taka jak oni. Dlatego moim Turystom mówiłam: musicie włączyć inny tryb. Wypoczywamy po sycylijsku. Spóźnia się autobus do Noto (najbliższe miasto w okolicy)? Idziemy do baru na kawę. Spłuczka w toalecie się zepsuła? Nie denerwujemy się tylko zgłaszamy sprawę w recepcji albo mi i idziemy na plażę. Pan złota rączka przyjdzie, jak…przyjdzie.
Im bardziej się Sycylijczyka pogania tym jest wolniejszy. Albo wręcz na złość powie, że nie ma czasu. Tak to tu wygląda. To nie Polska. Tak więc zaczęłam żyć jak oni. W pewnym momencie nawet zaprzyjaźniony ze mną Corrado stwierdził: mówisz jak prawdziwa Sycylijka! Czy może być większy komplement? Nie, nie posługiwałam się dialektem, ale mentalnie się nią stawałam. Czas tam płynął inaczej niż w Polsce.
Espresso, macchiato, cappuccino i najważniejsza kolacja
To na Sycylii poznałam, czym jest rytuał picia kawy i że tej kawy raczej się nie odmawia. Jeśli druga najważniejsza osoba w hotelu widząc mnie mówiła: Ciao Carol, vuoi un caffe’? (Cześć Karolina, chcesz kawy?), to dla mnie był to swego rodzaju zaszczyt. To właśnie tam nauczyłam się pić espresso macchiato. Macchiato czyli poplamione mlekiem. Już wiem, że nigdzie poza Włochami takiego dobrego nie wypije. Espresso można tam pić właściwie przez całą dobę. Natomiast picie cappuccino po południu jest już co najmniej dziwne. Rano do rogalika, jak najbardziej. Później przestawiamy się na maleńką filiżaneczkę espresso.
Najważniejszym posiłkiem jest kolacja. Wtedy jest biesiada, wino i śpiew- dosłownie. Na taką właśnie biesiadę zostałam zaproszona przez Corrado i było to coś, czego nie zapomnę. Poczułam się w ten sposób zaproszona do wąskiego grona rodziny, przyjaciół i znajomych. Pamiętam, że zajadaliśmy się owocami morza, przekąskami i wznosiliśmy toasty wybornym winem. Czułam, że to jest ten moment który -gdybym mogła- włożyłabym do słoika, to ta chwila którą chciałam zatrzymać. Był jeden z naszych ostatnich wieczorów. Nigdy go nie zapomnę.
Sycylia: pomarańcze prosto z drzewa
Moja praca oprócz spotkań informacyjnych to też wycieczki lokalne (które musiałam poznać) a więc kontakt i współpraca z lokalnymi przewodnikami a także przyjaźnie z innymi rezydentami na lotnisku. Tak poznałam Anię, Sylwię, Elę i masę innych osób. Dzięki Ani mogłam za darmo wjechać na Etnę na wysokość 2900 m n.p.m. Pogoda była idealna a widoki nieziemskie. To było Ferragosto, czyli największe włoskie święto. Od dawna marzyłam żeby spędzić je właśnie w słonecznej Italii i na własne oczy zobaczyć jak tam je świętują. I spełniło się, właśnie dzięki mojej pracy.
Napiszę o jeszcze jednej wycieczce na jaką wtedy pojechałam. Były to Wyspy Liparyjskie. Zobaczyłam przyrodę, która autentycznie mnie powaliła. Leniwy rejs podczas którego mogłam podziwiać m.in.: Salinę, Vulcano i Lipari. Pamiętam, że oprowadzał mnie po nich przewodnik, który zerwał mi pomarańczę prosto z drzewa i zaprosił na bruschettę eolianę, czyli taką sycylijską kanapeczkę a właściwie grzankę. Wyobraźcie sobie świeże pomidorki, tuńczyka, oliwki, ser, a wszystko to jest pokropione oliwą. Do tego powalające krajobrazy, plaże wulkaniczne i…bardzo miłe towarzystwo Giuseppe.
Jak wyglądało może pożegnanie z Sycylią? Byłam jak Fontana di Trevi. Były łzy, emocje, uściski i ostatnie zdjęcia. Bo naprawdę pokochałam tę wyspę i znalazłam tam przyjaciół. Z niektórymi mam kontakt do dziś. Mam nadzieję, że jeszcze tam wrócę.
Tekst i zdjęcia: Karolina Wollny
Przeczytajcie też:
Wyspy Tremity: rajskie wyspy w pobliżu Gargano
Gargano: co zwiedzić na ostrodze włoskiego buta?
Cesenatico na Riwierze Adriatyckiej: czyste plaże i piękny port