O tym, że nawet jak zamknięto szkoły, to i tak dzieci jeździły razem na stokach, że ciężko zrezygnować ze zwyczajów takich jak aperitivo, na które chodzi się w Mediolanie po pracy i trudno odwoływać ważne dla gospodarki wydarzenia rozmawia Tomasz Biczel z Alą, która od wielu lat mieszka i pracuje w Mediolanie
Tomasz Biczel: Kiedy tak naprawdę do ludzi dotarło, że trzeba coś szczególnego przedsięwziąć, by chronić się przed koronawirusem?
Ala: Właściwie to dopiero gdy zamknięto szkoły. Ale nawet wtedy nie do końca ludzie rozumieli, co to w praktyce oznacza. Tutaj bardzo wiele osób ma własne domy rekreacyjne w Alpach. No więc jeśli nie mogli wysłać dzieci do szkoły, to wsadzili je do samochodów i pojechali w góry, a tam … cóż, stali wszyscy razem w kolejkach do wyciągów i kichali na siebie.
Problemem było też to, że nikt nam nie powiedział wyraźnie czego mamy nie robić. A u nas jest tak, że wszyscy chodzą po pracy na aperitivo, czyli takie popołudniowe siedzenie w knajpie przy przy winku. Trzeba tutaj wyjaśnić, że to nie jest tak, że się siedzi na luzie w restauracji, tylko ludzie się tłoczą, jest ruch, gwar i ścisk. No i niektórzy w tym ścisku kichają. Musiało znowu upłynąć trochę czasu, zanim zrozumieliśmy, że nie możemy tak robić. Faktycznie ścisłe obostrzenia w ruchu, nakaz siedzenia w domach, zakaz organizowania imprez publicznych i zamknięcie restauracji funkcjonuje dopiero od jakichś dwóch tygodni.
TB: Na czym polegają ograniczenia w ruchu?
Ala: Nie można w ogóle wychodzić z domu. Wyjątkiem jest tylko wyjście do najbliższego sklepu po niezbędne zakupy, ale tylko pojedynczo, bez jakiegokolwiek towarzystwa. Oczywiście można też wyprowadzać psy, ale też nie należy uprawiać przy tym spotkań towarzyskich. Dalsze podróże są możliwe, ale należy mieć ze sobą tzw. autocertyfikat.
TB: Autocertyfikat? Co to takiego?
Ala: To jest dokument, który wystawia się samemu sobie. Drukuje się taki formularz ściągnięty z netu i wypełnia się go samemu, podając miejsce wyjazdu, miejsce docelowe oraz powód podróży. Należy ściśle trzymać się założonego planu. Policja sprawdza wyrywkowo. Ludzie usiłowali kombinować i naciągać, policja jednak była konsekwentna i wystawiono około 50 000 kar za przemieszczanie się bez uzasadnionego powodu. Dopuszczalne są właściwie tylko trzy: praca, zakup niezbędnych produktów żywnościowych i leków oraz opieka medyczna.
TB: Dokument wystawiany samemu sobie? Dziwne.
Ala: Tak, to może wydawać się dziwne, ale określenie tych zasad zmusza ludzi do przemyślenia wyjazdów. W rezultacie sądzę, że wiele osób rezygnuje z podróży, choć zdarzali się tacy artyści, którzy jechali po alkohol na imprezę. Wylądowali w areszcie.
TB: Jak jest z pracą? Czy rząd ma jakieś plany pomocowe dla firm, zwłaszcza małych?
Ala: Została opracowana jakaś koncepcja pomocy finansowej firmom, ale wydany w tej sprawię dokument ma tak wiele stron i jest tak nieprzyjaźnie napisany, że ciężko z niego skorzystać. Mnie samej trudno było się przez niego przebić i nie przebrnęłam przez cały. Przypuszczam, że wiele osób podobnie jak ja podda się, zwłaszcza że środki przeznaczone dla poszczególnych firm są śmiesznie małe.
TB: Czyli można powiedzieć, że pomoc dla firm jest w powijakach. Czy ludzie narzekają na działania rządu?
Ala: Oczywiście. Czego rząd by nie zrobił, to ludzie będą narzekać. Każdy człowiek szuka winnego i najlepiej, gdy okaże się nim ktoś inny. Rząd jako cel pretensji spisuje się w tej roli znakomicie.
Często słyszy się, że ostre ograniczenia w ruchu i funkcjonowaniu miejsc publicznych zostały wprowadzone zbyt późno. Łatwo jednak to krytykować, ale rząd zawsze musi myśleć o efektach ekonomicznych. Dzisiaj nasz rząd przyznaje się do zbyt późnego wprowadzenia restrykcji, ale przecież to nie jest takie proste zakazać ludziom prowadzenia firm i zarabiania na życie. Co więcej, pod koniec lutego był u nas Fashion Week. Jak odwołać taką imprezę? To wydarzenie, na które czeka cały modowy świat. Trudno sobie wyobrazić wprowadzenie zakazów organizacji wydarzeń masowych przed jego zakończeniem. Dopiero byłoby narzekanie! Myślę, że właśnie z przyczyn gospodarczych zamknięcia przestrzeni publicznych wprowadzono tak późno.
Wiele jednak winy za powstałą sytuację jest w nas samych. Ludzie długo nie mogli uwierzyć w powagę sytuacji. Moja własna teściowa – kobieta po siedemdziesiątce – dopiero jakiś tydzień temu przestała w końcu wychodzić z domu. Wcześniej zawsze znalazła jakieś usprawiedliwienie. Zamieszanie informacyjne było bardzo duże. W pewnym momencie mama odniosła wrażenie, że przed COVIDEM chroni ją szczepionka na grypę.
Inni z kolei nie mogli pogodzić się z koniecznością izolacji i korzystając z pięknej pogody na początku marca po przymusowym zamknięciu restauracji i kawiarni zaczęli spotykać się w parkach i na plażach. To też nam nie pomogło.
TB: Jak oceniasz relacje międzyludzkie teraz, w sytuacji tych niezwykłych ograniczeń.
Ala: Ludzie ewidentnie zaczęli się w końcu bać. Zdarzają się sytuacje, gdy ktoś krzyczy z okna na człowieka rekreującego się w przestrzeni publicznej. Na moim osiedlu piętnowane jest wypuszczanie dzieci na podwórko; jednego pana, który przysiadł sobie na ławeczce sfotografowano i wytknięto mu to zaraz na naszych lokalnych platformach społecznościowych. Także presja jest.
TB: Czy znasz kogoś, kto choruje, albo zmarł mu ktoś bliski na tę chorobę?
Ala: Nie. Znam tylko jedną osobę, której bliska osoba zmarła z innej niż COVID-19 przyczyny, ale COVID uniemożliwił godne pożegnanie zmarłego. Uznano, że uroczystość ta nieodłącznie związana ze zgromadzeniem większej liczby osób nie może się w naszej sytuacji odbyć. To musiało być trudne dla wszystkich bliskich.
TB: Właśnie, czyli jednak mimo wszystko choruje i umiera stosunkowo niewiele osób. Natomiast skutki szeroko zakrojonej kwarantanny wpływają na wszystko. Firmy nie pracują, ludzie nie zarabiają pieniędzy, wiele usług zostało zarzuconych. Można się bać, do czego to doprowadzi i zastanawiać się, czy wprowadzone ograniczenia w dłuższej perspektywie są właściwym postępowaniem. Teraz walczymy o życie chorych na COVID-19, potem może się okazać, że będziemy walczyć z zawałami bądź samobójstwami będącymi wynikiem wielu bankructw.
Ala: Tak, problem jest ogromny. Co jednak mielibyśmy robić innego? Sytuacja wygląda tak, że szpitale są przepełnione. Wierzę w rozsądek opieki medycznej, oni na pewno kwalifikują tam tylko przypadki naprawdę wymagające hospitalizacji. Mówiąc wprost, ratują tam życia. Trzeba sobie zdać sprawę z tego, że w szpitalach nie leżą wyłącznie ludzie starsi, ale chorują również ludzie w sile wieku. A miejsc brakuje. Chorzy są przewożeni do szpitali w całym kraju, więc tu jest kłopot. Gdyby chcieć zlekceważyć chorobę i w trosce o gospodarkę funkcjonować jak gdyby nigdy nic, chorych prawdopodobnie byłoby jeszcze więcej. Oznaczałoby to skazanie wielu osób na umieranie bez możliwości uzyskania pomocy medycznej. Nikt dzisiaj nie umiałby się na to zdecydować.
Dlatego walczymy jak się da, każdy dokłada od siebie, co tylko może. Wiesz, że w Europie jest tylko pięć firm produkujących respiratory? Na nasze szczęście jedna z nich jest we Włoszech. Jej działalność stała się kwestią strategiczną do tego stopnia, że wysłano tam do nich wojsko.
TB: Po co?!
Po wszystko. Szczegółów oczywiście nie znam, ale przypuszczam, że żołnierze mają zrobić absolutnie każdą rzecz, która pomoże zmaksymalizować wydajność produkcji. Od zapewnienia bezpieczeństwa czy dostępności zasobów po pilnowanie, by pracowali. Podobno produkcja idzie na okrągło całą dobę. Myślę, że żołnierze również po prostu pracują w tej firmie, są dodatkową siłą roboczą.
TB: Hmm.. wyjątkowe środki w wyjątkowej sytuacji. Warto też podkreślić wsparcie od Chińczyków, o którym piszesz w swoich wpisach na Facebooku. To super sprawa. Mam wrażenie, że ta pandemia daje niezwykły uboczny efekt: ludzie myślowo się jednoczą rozumiejąc, że troska o siebie musi oznaczać troskę o innych. To zaskakujące, ale w mojej ocenie to pozytywny skutek tego społecznego wyzwania, jakie rzuciła nam choroba.
Przeczytajcie także:
Jeszcze będę tęsknić za tą ciszą i spokojem – Maja Krajnowska o dzisiejszym Rzymie
Jak przenoszony jest koronawirus? Ile czasu zostaje na powierzchni? Tłumaczenie zaleceń WHO.
Za późno, ale dobrze że w ogóle. Trzymam kciuki za personel medyczny w Włoch.
Ja również! Cały czas i to bardzo mocno!